czwartek, 25 marca 2010

Maria Kot siostra Salomei Droździk



Taką ją zapamiętałam. Zawsze trzymająca z rączki czyjeś dzieci. To była jej praca - rola niani
u obcych i w swojej rodzinie. Była panną ale wychowała więcej dzieci niż niejedna matka. Nikt nie policzył ilu wychowanków przeszło przez jej dobra ręce. Te dwie dziewczynki to moje rówieśniczki , rozpoznałam : Terenia i Marysia - bliźniaczki. Bawiłam się z nimi kiedy czasami przywożono mnie do babci Salomei. Maria Kot i mnie wtedy dołączała do nich i zabierała pod swoje opiekuńcze skrzydła. Tak naprawdę była dla mnie ciocią ale ja nazywałam ją babcią Marią .

Pragnę ocalić od zapomnienia pamięć o tej pełnej oddania i poświecenia , najcierpliwszej piastunki w naszej rodzinie.

Na zbiorowym zdjęciu , z okazji chrztu Grzesia- mojego kuzyna. Ona Maria Kot stoi w samym środku i chociaż widać jedynie jej posiwiałą już pochyloną głowę to ja widzę ten delikatny uśmiech i postać o której nie zapomnę. Zyła skromnie, nie patrząc wdzięczności i taka była do końca swych dni .
A teraz, tak myślę, całe niebo jest dla niej. Tabliczka na jej skromnym grobie wyblakła ale chociaż te dwa zdjęcia, które kiedyś zrobił wujek Henek i te moje wspomnienia niech ją przypominają.

Najbardziej wpisały mi się w pamięć chwile spędzone w jej małym domku z ogródkiem. W pokoju był zawsze ład, proste meble a na ścianach obrazy świętych udekorowane papierowymi kwiatami.

Czasami zostawałam u niej na noc. Bywało, że wieczorem zanim zasnęłam tłumaczyła mi, że następnego dnia wcześnie rano pójdzie na roraty ale wróci zanim się obudzę. I tak było, bo budziły mnie zwykle dopiero odgłosy przygotowywanego przez nią śniadania. Ale czasami nie mogłam dospać to w koszulinie , siadywałam na stole przy oknie i czekałam . Mruczek grzał mnie miękkim kocim futerkiem i mruczał, że coś jak "roraty, roraty, roraty". Za oknem świt i chłód a my rysując wzorki na zaparowanej szybie czekaliśmy aż się skończą te adwetowe roraty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz