środa, 24 marca 2010

Henryk Droździk


Kiedy trzymał mnie do chrztu miał około trzydziestki. Wyglądał zapewne tak jak możecie zobaczyć na zdjęciu z tego okresu. Potem na zawsze pozostał taki młody, uśmiechnięty i sprężysty, tylko szarż mu przybywało. Takiego go pamiętam.

Dla mnie i moich rówieśników był osobą znaczącą. Przede wszystkim przez to latanie, samoloty i podniebne przestrzenie. Mój rówieśnik Wiesiek podziwił go. Ja byłam dumna.
Notabene, Wiesiek poszedł studiować lotnictwo na politechnice.

Wtedy wpatrywaliśmy się w niebo i machali samolotom wierząc, że on - mój wujek tam leci.

Dla mnie jego przyjazdy urlopowe to miłe wspomnienia kojarzone z Anią jego córką a moją rówieśniczką, która była zawsze radosna, pięknie wystrojona i interesująca, z wielkiego miasta. Wujka pamiętam również jako cierpliwego instruktora: uczył mnie jak obsługiwać lustrzankę i światłomierz i odróżniać "prawdziwka" od "trujaka" w trynieckim lesie.

Teraz mój lotnik-pułkownik, cieszy się z uroków "wieku poważnego" mieszkając w przytulnym mieszkanku z troskliwą ciocią Ireną u boku. Czasami zapraszają moją malutką wnuczkę Urszulkę, żeby "posprzątała"w pokojach, w kuchni Broń Boże! Tam panuje nienaganny porządek i wstęp wzbroniony! Kuchnia bowiem to imperium cioci Ireny i ona sama stamtąd przynosi dla gości pyszności, że "niebo w gębie"!

P.S. Po latach wiem, że ta jego wieloletnia nienaganna służba to nie był lekki chleb i poczucie humoru takie "droździkowskie" pozwalało mu nie raz przetrwać w niełatwych czasach. Można by o tym kiedyś napisać ksiażkę. Kto wie ?

1 komentarz: