Maż babci Salomei a mój dziadzio. Wiem o nim bardzo mało. Nie mam jego fotografii. Ale pragnę napisać o nim w oparciu o wspomnienia mojej mamy Marii i wujka Henryka.
Mój dziadzio przeżył 48 lat. Urodził się Gniewczynie...
Wstąpił na ochotnika do wojska w latach 1916 (?) Miał wtedy ok. 18 lat(?). Dostał się do niewoli sowieckiej i został wywieziony na Syberię. Tam pracował przy wyrębie lasu. Potem został przewieziony do Odessy.( ?)
Po wybuchu rewolucji w Rosji wstąpił do polskiej armii i walczył z bolszewikami.
Za udział w wojnie został wynagrodzony 4o włókami ziemi na Kresach Wschodnich. Nie skorzystał z tego nadania i wrócił w rodzinne strony. ( tak pamięta mama Maria ur.1925 )
-Tu czekam na reakcję i relacje i uzupełnienie wujka Henka.
piątek, 9 kwietnia 2010
czwartek, 25 marca 2010
Salomea Droździk z domu Kot
Moja babcia Salomea urodziła się 1905 roku. Niemożliwe żebym mogła zapamiętać wiele. Gdy byłam w wieku przedszkolnym moja mamusia czasami zawoziła mnie do niej. Potem w wieku szkolnym sama jeździłam do niej na wakacje. Mam w pamięci obrazy, które teraz po latach trudno mi osadzić w konkretnych datach.
Dom biały z czerwoną dachówką w zieleni to obrazek widziany idąc od lasu, od kolei. Wtedy zdawało się daleko. Niekończąca się pylista polna droga a na horyzoncie wieś. Teraz wszystko jest mniejsze, niższe ale i mniej malownicze. Skarpa opadająca do Wisłoka straciła swą stromość, a czysta rzeka, w której kąpaliśmy się latem dziś jest mętna i odpychająca.
Cywilizacja i to już jest inna nowoczesna osada z architekturą prawie miejską. Stare domki takie jakie ja jeszcze pamiętam zniknęły zupełnie. Domu mojej babci też już dawno nie ma.
Stał w ogródku pełnym kwiatów. Obok pod gruszą i jabłonkami była pasieka. Brzęk pszczół i zarośla chruśniaku malinowego broniły do niej dostępu.
W lipcu babcia Salomea w rynsztunku pszczelarza sama podbierała miód. Plastry pachniały
w całym domu, a świeży ciekły nektar zjadaliśmy z okruszkami wosku wysysając go na zdrowie.
To był prawdziwy miód lipowy z dodatkiem sosny i pyłków innych miododajnych roślin tej okolicy.
Od końca wojny babcia była wdową i musiała poradzić sobie sama z całym gospodarstwem.
Była więc ekonomem i pszczelarzem i piekarzem i gospodynią w jednej osobie. Ja pamiętam pasiekę i miodobranie, a to przecież mogły być lata 60 -te. Rozczynienie chleba w dzieży i pieczenie chleba w piecu chlebowym. To również potrafiła.
Wszystko mi u niej smakowało, a najbardziej kiełbasa swojska, a nawet nie tyle kiełbasa co farsz kiełbasiany, który zalewano smalcem w kamionkowych garnkach.
Ale pamiętam też babcię smutna, bez humoru. Pewnie brakowało jej sił. Wtedy zwykle zamykała się w pokoju, otwierała starą komodę z trzema szufladami i z mosiężnymi uchwytami i układała zgromadzone tam rzeczy. Od czasu do czasu coś głośno mówiła, perswadowała lub głośno dyskutowała z niewidzialnym rozmówcą, czy sama sobą. Powoli szmatki wracały na swoje miejsce. Niektóre odkładała na bok, może były znoszone a może do cerowania. Wracał humor, bo zaczynała coś nucić. Wreszcie koniec - komoda zasunięta Tak myślę teraz, że pewnie razem z utapieniami, które zostały w tych szufladach !
Mam to po niej. Kiedy mam "dołek"wyrzucam ciuchy z szafy i spowrotem je układam. I gadam na głos też tak jak ona.Tylko takiej orzechowej komody na trzy szuflady nie mam i cerować nie potrafię.
Dom biały z czerwoną dachówką w zieleni to obrazek widziany idąc od lasu, od kolei. Wtedy zdawało się daleko. Niekończąca się pylista polna droga a na horyzoncie wieś. Teraz wszystko jest mniejsze, niższe ale i mniej malownicze. Skarpa opadająca do Wisłoka straciła swą stromość, a czysta rzeka, w której kąpaliśmy się latem dziś jest mętna i odpychająca.
Cywilizacja i to już jest inna nowoczesna osada z architekturą prawie miejską. Stare domki takie jakie ja jeszcze pamiętam zniknęły zupełnie. Domu mojej babci też już dawno nie ma.
Stał w ogródku pełnym kwiatów. Obok pod gruszą i jabłonkami była pasieka. Brzęk pszczół i zarośla chruśniaku malinowego broniły do niej dostępu.
W lipcu babcia Salomea w rynsztunku pszczelarza sama podbierała miód. Plastry pachniały
w całym domu, a świeży ciekły nektar zjadaliśmy z okruszkami wosku wysysając go na zdrowie.
To był prawdziwy miód lipowy z dodatkiem sosny i pyłków innych miododajnych roślin tej okolicy.
Od końca wojny babcia była wdową i musiała poradzić sobie sama z całym gospodarstwem.
Była więc ekonomem i pszczelarzem i piekarzem i gospodynią w jednej osobie. Ja pamiętam pasiekę i miodobranie, a to przecież mogły być lata 60 -te. Rozczynienie chleba w dzieży i pieczenie chleba w piecu chlebowym. To również potrafiła.
Wszystko mi u niej smakowało, a najbardziej kiełbasa swojska, a nawet nie tyle kiełbasa co farsz kiełbasiany, który zalewano smalcem w kamionkowych garnkach.
Ale pamiętam też babcię smutna, bez humoru. Pewnie brakowało jej sił. Wtedy zwykle zamykała się w pokoju, otwierała starą komodę z trzema szufladami i z mosiężnymi uchwytami i układała zgromadzone tam rzeczy. Od czasu do czasu coś głośno mówiła, perswadowała lub głośno dyskutowała z niewidzialnym rozmówcą, czy sama sobą. Powoli szmatki wracały na swoje miejsce. Niektóre odkładała na bok, może były znoszone a może do cerowania. Wracał humor, bo zaczynała coś nucić. Wreszcie koniec - komoda zasunięta Tak myślę teraz, że pewnie razem z utapieniami, które zostały w tych szufladach !
Mam to po niej. Kiedy mam "dołek"wyrzucam ciuchy z szafy i spowrotem je układam. I gadam na głos też tak jak ona.Tylko takiej orzechowej komody na trzy szuflady nie mam i cerować nie potrafię.
Maria Kot siostra Salomei Droździk
Taką ją zapamiętałam. Zawsze trzymająca z rączki czyjeś dzieci. To była jej praca - rola niani
u obcych i w swojej rodzinie. Była panną ale wychowała więcej dzieci niż niejedna matka. Nikt nie policzył ilu wychowanków przeszło przez jej dobra ręce. Te dwie dziewczynki to moje rówieśniczki , rozpoznałam : Terenia i Marysia - bliźniaczki. Bawiłam się z nimi kiedy czasami przywożono mnie do babci Salomei. Maria Kot i mnie wtedy dołączała do nich i zabierała pod swoje opiekuńcze skrzydła. Tak naprawdę była dla mnie ciocią ale ja nazywałam ją babcią Marią .
Pragnę ocalić od zapomnienia pamięć o tej pełnej oddania i poświecenia , najcierpliwszej piastunki w naszej rodzinie.
Na zbiorowym zdjęciu , z okazji chrztu Grzesia- mojego kuzyna. Ona Maria Kot stoi w samym środku i chociaż widać jedynie jej posiwiałą już pochyloną głowę to ja widzę ten delikatny uśmiech i postać o której nie zapomnę. Zyła skromnie, nie patrząc wdzięczności i taka była do końca swych dni .
A teraz, tak myślę, całe niebo jest dla niej. Tabliczka na jej skromnym grobie wyblakła ale chociaż te dwa zdjęcia, które kiedyś zrobił wujek Henek i te moje wspomnienia niech ją przypominają.
Najbardziej wpisały mi się w pamięć chwile spędzone w jej małym domku z ogródkiem. W pokoju był zawsze ład, proste meble a na ścianach obrazy świętych udekorowane papierowymi kwiatami.
Czasami zostawałam u niej na noc. Bywało, że wieczorem zanim zasnęłam tłumaczyła mi, że następnego dnia wcześnie rano pójdzie na roraty ale wróci zanim się obudzę. I tak było, bo budziły mnie zwykle dopiero odgłosy przygotowywanego przez nią śniadania. Ale czasami nie mogłam dospać to w koszulinie , siadywałam na stole przy oknie i czekałam . Mruczek grzał mnie miękkim kocim futerkiem i mruczał, że coś jak "roraty, roraty, roraty". Za oknem świt i chłód a my rysując wzorki na zaparowanej szybie czekaliśmy aż się skończą te adwetowe roraty.
środa, 24 marca 2010
Henryk Droździk
Kiedy trzymał mnie do chrztu miał około trzydziestki. Wyglądał zapewne tak jak możecie zobaczyć na zdjęciu z tego okresu. Potem na zawsze pozostał taki młody, uśmiechnięty i sprężysty, tylko szarż mu przybywało. Takiego go pamiętam.
Dla mnie i moich rówieśników był osobą znaczącą. Przede wszystkim przez to latanie, samoloty i podniebne przestrzenie. Mój rówieśnik Wiesiek podziwił go. Ja byłam dumna.
Notabene, Wiesiek poszedł studiować lotnictwo na politechnice.
Wtedy wpatrywaliśmy się w niebo i machali samolotom wierząc, że on - mój wujek tam leci.
Dla mnie jego przyjazdy urlopowe to miłe wspomnienia kojarzone z Anią jego córką a moją rówieśniczką, która była zawsze radosna, pięknie wystrojona i interesująca, z wielkiego miasta. Wujka pamiętam również jako cierpliwego instruktora: uczył mnie jak obsługiwać lustrzankę i światłomierz i odróżniać "prawdziwka" od "trujaka" w trynieckim lesie.
Teraz mój lotnik-pułkownik, cieszy się z uroków "wieku poważnego" mieszkając w przytulnym mieszkanku z troskliwą ciocią Ireną u boku. Czasami zapraszają moją malutką wnuczkę Urszulkę, żeby "posprzątała"w pokojach, w kuchni Broń Boże! Tam panuje nienaganny porządek i wstęp wzbroniony! Kuchnia bowiem to imperium cioci Ireny i ona sama stamtąd przynosi dla gości pyszności, że "niebo w gębie"!
P.S. Po latach wiem, że ta jego wieloletnia nienaganna służba to nie był lekki chleb i poczucie humoru takie "droździkowskie" pozwalało mu nie raz przetrwać w niełatwych czasach. Można by o tym kiedyś napisać ksiażkę. Kto wie ?
wtorek, 23 marca 2010
Jerzy Markowski i Regina
Krzysztof Kapusta i Genowefa Markowska
To zdjęcie pokazuje prawie wszystkich naszych gości. Brakuje tu jedynie kilku naszych przyjaciół, którzy byli na mszy świętej i naszej ceremoni zaślubin w Bazylice w Przeworsku 27 grudnia 1981 roku . Ogłoszony stan wojenny utrudniał organizację nawet tak skromniej imprezy. Tak naprawdę to była jedynie weselna uczta i miły wieczór w gronie najbliższej rodziny. Na szczęście przy muzyce i tańcach w pokoju opróżnionym z mebli.
Anna Markowska
Na zdjęciu zbiorowym z wesela Andrzeja i Ewy widzimy moją siostrę Anię i trzech moich braci.
Ania to ta blondynka po lewej stronie . Była na każdym weselu i zawsze piękna , przyciągająca wzrok. Pozostała w wolnym stanie. Jest bardzo ciepła i rodzinna. Jest naszym stałym gościem
i nie opuściła żadnej wigilii w rodzinnym domu. Z Basią mogłaby "konie kraść".
poniedziałek, 22 marca 2010
Andrzej Markowski i Ewa Leśniewska
Mój najstarszy brat Andrzej i Ewunia wybrali dzień 25 grudnia 1972roku. Ślub odbył się rodzinnej miejscowości Ewy w Strzyżowicach w Zagłębiu Śląskim. Była piękna zima a goście bawili się do rana.
Zdjęcie, w drodze do ołtarza, wybrałam za względu na ujęcie: możemy zobaczyć trzech moich braci Andrzeja- nowożeńca , Edwarda z siostrą Ewy Anią Leśniewską i w ostatniej parze najmłodszego z moich braci Jerzego.
Tu będzie ...cdn. Chciałbym tutaj zaprezentować 2 wybrane przez Ziemowita i Darie zdjęcia z ich ślubu. Nie mam kontaktu daj im mój e-mail i niech wyślą.
Zdjęcie, w drodze do ołtarza, wybrałam za względu na ujęcie: możemy zobaczyć trzech moich braci Andrzeja- nowożeńca , Edwarda z siostrą Ewy Anią Leśniewską i w ostatniej parze najmłodszego z moich braci Jerzego.
Tu będzie ...cdn. Chciałbym tutaj zaprezentować 2 wybrane przez Ziemowita i Darie zdjęcia z ich ślubu. Nie mam kontaktu daj im mój e-mail i niech wyślą.
Marcin - syn Ani i Lecha Kujawiaków
Czarno -białe ale piękne
Rodzinna fotografia
Zaczynając ten link mam nadzieję na współpracę całej mojej rodziny.Będziemy publikować zdjęcia, które mamy w domowych zbiorach. Niektóre z nich zachowały się często w jednym egzemplarzu. Zeskanowane stare zdjęcia, przygotowywane są fachowo przez Basie i Piotra, fotografa znanego Wam już z osobnego linku w moim blogu .Umieszczone tu staną się dla nas wszystkich dostępne i mam nadzieję wywołają falę wspomnień. Jeżeli zdjęcia będą z mojego pokolenia i dla mnie coś szczególnego znaczą to pozwolę sobie od czasu do czasu na osobistą refleksją.
Pierwszą serię zdjęć rodzinnych zaczną śluby, bo młodość jest najpiękniejsza i z miłości jesteśmy zrodzeni. Tacy szczęśliwi, jak w tym szczególnym dniu, pragnęlibyśmy być zawsze. Śluby
w naszej rodzinie. Nie mamy wszystkich zdjęć. Prześlijcie proszę to uzupełnię luki.
Pragnę z całego serca podziękować mojemu wujkowi Heniowi z Poznania, który odszukał
w swoich fotograficznych zbiorach, zeskanował i przesłał mi paczkę pięknych starych zdjęć. Chciałabym je opublikować natychmiast ale nie sposób. Trzeba zachować jakiś ład i sens.
Wujek, którego wam dzisiaj przypominam patrz na załączone foto, (Zwróć uwagę , zawsze w pobliżu pięknej damy i emanuje energią), jest współtwórcą tego naszego bloga. To dobry fotograf, obdarzony okiem i intuicją, jakby wiedział kiedyś, że warto utrwalać tamte chwile. Czuł, że jego chrześnicy Gieni czyli "Joannie od Aniołów" to się przyda jako wspaniała ilustracja do wspomnień. To jest niezwykły upominek dla całej naszej rodziny.
Wujku - Jestem Ci zobowiązana i wdzięczna !.Napiszę o Tobie osobne wspomnienia.
Na razie pozwoliłam sobie włączyć do zdjęć ślubnych Twoją kochaną Anię i jej syna Marcina.
Uzasadnienie jest proste: Ania jest moją rówieśniczka i towarzyszkę wakacyjnych zabaw z dziecinstwa.
Dla nas rok 2008 był wyjątkowy. Nasze dzieci kończyły studia i prawie jednocześnie chciały stawać na ślubnym kobiercu. Mieliśmy dwa weseliska w tym samym roku Pawełka i Justynki w maju a Basi i Piotrusia w grudniu.
Nasza Basieńka "rzuca welon". A my czekamy na miły telegram kto następny w rodzinie zmieni stan aby ród nie zaginął?
Ten link jest redagowany w tym tygodniu. To jest wersja robocza .
Będzie korekta i cdn.
Subskrybuj:
Posty (Atom)